Istnieją takie pytania w życiu, które nie dają spokoju. Oddalibyśmy bardzo wiele, by uzyskać odpowiedzi. Szukamy ich panicznie, bo brak zrozumienia spędza sen z powiek. I są to zarówno pytania ogólnoludzkie, jak i bardzo osobiste. Dlaczego cierpią dzieci? Po co są katastrofy naturalne? Czemu Bóg nie powstrzymuje ludobójstwa? Dlaczego pozwolił umrzeć matce trójki małych dzieci? Dlaczego nie leczy z depresji?
To pytania często wstrząsające i ciężko przejść obok nich niewzruszonym. Jak jednak na nie odpowiedzieć?
Niektórzy dochodzą do wniosku, że istnienie zła w jego wielowymiarowości jest argumentem świadczącym o nieistnieniu Boga lub o tym, że Bóg nie jest dobry albo że nie jest wszechmocny. Inni twierdzą, że Bóg ratuje przed złem każdego, kto tylko ufa Mu całkowicie. Obie drogi upraszczają problem. Dochodzą do skrajnie różnych wniosków, ale łączy je jedno: próbują za wszelką cenę znaleźć odpowiedź, rozumowanie na miarę ludzkiego rozumu. Logiczne argumentacje mówią o trzech wierzchołkach trójkąta, (wszechmoc Boga, dobroć Boga, istnienie zła), które nie mogą się łączyć w spójną wizję. Jeden trzeba odrzucić. Zła wszyscy doświadczamy – Bóg musi więc nie być dobry lub wszechmocny. To droga rozumowa próbująca fundamentalne pytania sprowadzić do rozważań logicznych.
Druga droga również jest niebezpieczna – z twierdzenia, że prawdziwa ufność Bogu zabezpiecza przed złem może prowadzić do powierzchownych ocen: nie zostałeś uleczony z choroby, bo nie ufasz Bogu w pełni. Drugie niebezpieczeństwo: człowiek głoszący takie tezy przyjmuje postawę kogoś, kto znalazł odpowiedź na pytania, na które nie znalazło odpowiedzi wielu ludzi przed nim – świętych, Ojców Kościoła, teologów. Możliwe, że taki obraz Boga odpowiada na silnie zakorzenioną w człowieku potrzebę bezpieczeństwa: jest ktoś, kto mnie ochroni. Tylko czy taka wizja nie sprowadza Boga do opiekunki, wiary do lekarstwa na strach, a modlitwy do zaklęcia przeciw nieszczęściu? To prawda, z Bogiem niczego nie trzeba się bać – tak, jak nie bał się Chrystus, nie bała się Maryja. Nie znaczy to, że w ich życiu nie było bólu, cierpienia i śmierci.
Przewodnikiem na drodze pytań o cierpienie jest Hiob. Był człowiekiem sprawiedliwym, którego dosięgnęło cierpienie. Przyjaciele przychodzą do niego z prostymi odpowiedziami, na które on nie może się zgodzić. Bp Grzegorz Ryś w tekście pt. Hiob-księga nadziei określa myślenie przyjaciół Hioba mianem religijności naturalnej, która tworzy Boga na obraz i podobieństwo człowieka. Dostosowujemy Boga do swoich potrzeb, tworzymy Boga na miarę człowieka. Nawiasem mówiąc, to właśnie przeciw takiej religijności zwróciło się ostrze krytyki L. Feuerbacha i F. Nietzschego. W przeciwieństwie do swoich przyjaciół, Hiob czuje, że Bóg przekracza wszystkie ludzkie wyobrażenia, a pytanie o odpowiedzialność Boga za cierpienie wymyka się prostym odpowiedziom. Religijność naturalna się nie sprawdza.
Ks. Tomáš Halík w swojej książce pt. Cierpliwość wobec Boga wysywa podobny wniosek. Pisze, że zarówno ateizm, jak i religijny fundamentalizm oraz entuzjazm zbyt łatwej wiary są bardzo podobne w tym, że zbyt szybko próbują uporać się z Bożą tajemnicą. Tymczasem Księga Hioba, a także doświadczenie chrześcijan uczy, że wiara nie daje szybkich i prostych odpowiedzi. Nie jest problemem matematycznym do rozwiązania, lecz tajemnicą, w której się uczestniczy. Co znaczy uczestniczyć? Może po prostu nosić tajemnicę w sobie i samemu przebywać w jej obłoku. Przewodniczką na tej drodze może być Maryja, która „zachowywała wszystkie te sprawy i rozważała je w swoim sercu” (Łk 2, 19). Nie chodzi o sztuczny optymizm, ale o wewnętrzny pokój w obliczu trudności, których jeszcze nie rozumiemy (niektórych nie zrozumiemy nigdy).
Wiara, jeśli ma być dojrzała, musi wyzbyć się niecierpliwego szukania jakiejkolwiek odpowiedzi. Wiara gotowa na niepewność i mrok uczy ufności. Hiob mówi: „Choćby mnie zabił Wszechmocny – ufam”. Bp Ryś podkreśla, że takie zdanie może wykrzyknąć tylko ktoś, kto kocha i wie, że sam jest kochany. Nie czuje lęku ten, kto jest w bliskiej relacji z Bogiem. „Doskonała miłość usuwa lęk” – w tym kontekście słowa z Pierwszego Listu św. Jana odsłaniają swoją głębię. Człowieka, który doświadcza Bożej miłości, nie paraliżuje wizja cierpienia ani śmierci. Jest w rękach Ojca. Nie wie, co się wydarzy, nie rozumie, jak cierpienie można pogodzić z Bożym istnieniem, ale ufność uczy go cierpliwości i nadziei. Taka nadzieja przekracza to, co ludzkie, nie dotyczy tylko wyzwolenie od cierpienia, choroby, nieszczęścia, ale sięga dalej, poza kres, wskazując na wieczność.
Dopiero taka wiara, która przeszła próbę cierpienia, która zawarła w sobie i przetworzyła ciemność, chaos i absurd, może się nazywać wiarą dojrzałą. W taką wiarę nie trafiają argumenty Feuerbacha i Nietzschego, którzy oskarżali religię o to, że tworzy Boga na ludzką miarę. Wiara, która nie próbuje za wszelką cenę wyjaśnić tego, co przekracza ludzkie pojmowanie, to wiara, która w cierpieniu i chaosie świata widzi tylko pierwsze słowo Boga i ufnie czeka na kolejne. To droga kręta i wyboista, ale nie boi się jej ten, kto doświadcza Bożej miłości i wie, że może jej zaufać.
Zaufanie Ojcu rodzi cierpliwość i nadzieję. A nadzieja – jak pisał ks. Jan Twardowski – uczy czekać pomaleńku.
Po pierwsze:
Człowiek ma przed sobą jakieś 70-80 lat życia, z czego kilka pierwszy i kilka ostatnich są mało użyteczne – człowiek albo jeszcze nie ogarnia albo już nie ogarnia. Oczywiste jest zatem, że nie mamy czasu na „czekanie pomaleńku”. Jeśli coś nie idzie przez 3-5 lat, to nie tylko można, ale wręcz należy to odrzucić – by nie tracić życia.
Po drugie:
Już będąc dzieckiem słyszałem albo byłem świadkiem, jak ktoś miał pretensje w stylu „Dlaczego tego nie zrobiłeś, skoro mogłeś!”. Posiadanie możliwości często jest równoważne obowiązkowi i powinno to być proporcjonalne. Skoro Bóg jest WSZECHMOGĄCY, to Jego obowiązki są proporcjonalne – czyli nieograniczone. Chyba, że jednak nie jest?
„Trójkąt logiczny” może się Pani nie podobać, ale nie dysponujemy niczym lepszym – właśnie dlatego, że jest logiczny.
Pozdrawiam.
Cóż, nie zgadzam się pod wieloma względami. Przede wszystkim bardzo ostrożnie podchodzę do wszystkich argumentacji, które się zaczynają od „oczywiste jest”. Dla jednych oczywiste, dla innych nie. W jednym systemie tak, w innym nie. Świat jest tak złożony, że ciężko coś stwierdzać z całą stanowczością.
Trójkąt logiczny… Opiera się na logice dwuwartościowej. Z tego co wiem (nie wiem wiele) już nawet w świecie fizycznym logika dwuwartościowa nie wystarcza do opisu świata (np. fizyka kwantowa potrzebuje innej logiki). Skoro więc rzeczywistość nas otaczająca wymyka się prostej logice, to dlaczego to co transcendentalne („trans” wskazuje na wykraczanie poza) miałoby się do niej stosować?
A co do obowiązku – czemu mamy wyznaczać jakiś obowiązek Bogu? Ja bym nie miała odwagi mówić Mu, jaki ma obowiązek, nie dlatego, że się Go boję. Po prostu mam świadomość, że widzę tylko skrawek rzeczywistości, więc mogę źle ocenić. Nie chcę się stawiać w miejscu Boga, myśląc, że lepiej urządzę świat. Wielu takich było, co próbowali, a do teraz nie mamy nieba na ziemi.
Ale to wszystko intelektualne dyskusje. Sądzę, że do przyjęcia postawy cierpliwości i ufności potrzeba relacji z Bogiem, poznawania Go. Wtedy to nagle staje się naturalne i daje pokój. Mimo trudności i niepewności.